
„Mr. Denton on Doomsday” jest odcinkiem próbującym grać na nieco podobnej nucie, co omawiany wcześniej „One for the Angels”. Robi to jednak nazbyt „łopatologicznie”, próbuje moralizować banałem, brakuje mu finezji i zapadających w pamięć kreacji aktorskich (mimo iż w jedną z ról wcielił się młody Martin Landau). Przyznam, że tytuł obiecywał zupełnie co innego niż sztampową historyjkę w klimatach westernu z drobnym i mało pomysłowym wątkiem paranormalnym.
Tytułowy pan Denton jest pozbawionym honoru i poczucia własnej wartości pijaczkiem, śpiewającym głupawe piosenki – „za kielicha” – ku uciesze bywalców saloonu. Dentona poznajemy w momencie, kiedy znalazł się na samym dnie, wylizującego resztki whisky z potłuczonej butelki, a za cel obrał go sobie miejscowy rzezimieszek. Właśnie wtedy do akcji wkracza obwoźny handlarz sprzedający różne precjoza i eliksiry. Z napisu na burcie wozu dowiadujemy się, iż dżentelmen ów zowie się Henry J. Fate i możemy się od razu domyślić, z jakiego typu „antropomorficzną personifikacją” będziemy mieli do czynienia tym razem.
Czytaj dalej „Seria 1, Odcinek 3 – Mr. Denton on Doomsday”