Wiem, że zdarzało mi się już pisać w podobnym tonie o kilku z wcześniejszych epizodów, ale „The Hitch-Hiker” jest bez wątpienia najlepszym z dotychczas przeze mnie obejrzanych odcinków „Strefy zmierzchu”. Nie powiem, że bije na głowę takie odcinki, jak „The Sixteen-Millimeter Shrine”, czy „Walking Distance”, które też oceniam równie wysoko i również uwielbiam, bo każdy z moich ulubionych odcinków „The Twilight Zone” kocham za co innego. Ten konkretny za to, że jest ocierającym się o perfekcję, trzymającym w ciągłym napięciu i doskonale zagranym dziełem sztuki filmowej. Jest też pierwszym odcinkiem „Strefy…”, który nie podaje wszystkich wyjaśnień na tacy i zostawia sporą swobodę do interpretacji. I – przede wszystkim – możemy w nim podziwiać olśniewającą Inger Stevens!