
Po krótkim wypadzie na terytorium komiksów współcześnie wydawanych pod szyldem „The Twilight Zone”, cofamy się ponownie do roku 1963 i opublikowanego wówczas – przypomnę: przez Western Publishing w ramach imprintu Gold Key – piątego zeszytu serii. Od razu muszę podzielić się z wami tym, iż ten właśnie wolumin przypadł mi do gustu bardziej niż którykolwiek z wcześniej omawianych. Chociaż czterem komiksowym opowiastkom nadal daleko do poziomu, jaki prezentowały odcinki serialu, to lekki ton i specyficzny, choć raczej cierpki humor, jakim są nacechowane, sprawiły iż z lektury komiksu „The Twilight Zone” po raz pierwszy czerpałem autentyczną przyjemność.

Gwoli formalności – obok komiksowych w listopadowym zeszycie znaleźć można, tradycyjnie, dwie ilustrowane wkładki z serii „Keys of Knowledge”, które dostarczają tym razem wiedzy z dziedzin archeologii i astronomii. W pierwszej z nich otrzymujemy historię odkrycia i odczytania pisma klinowego w pigułce, natomiast zeszyt wieńczy zbiór informacji na temat przyczyn powstawania plam na Słońcu. Również krótki felieton, zatytułowany „Journey of Frozen Past”, nosi w sobie pewien walor edukacyjny. Informuje bowiem młodych czytelników komiksu o swoistej podróży w czasie, jakiej podejmują się badacze eksplorujący głębokie pokłady lodowcowe na Grenlandii. Niewykluczone, że przewierciwszy się nowoczesnymi – jak na lata 60. – wiertłami wgłąb pokrywy lodowej natrafią pod nią na nowe gatunki zwierząt i roślin w stanie hibernacji. A może nawet na podziemne jezioro, wokół którego życie toczy się w najlepsze? „To wielce prawdopodobne!” – konkluduje twórca artykułu. „Do niedawna naukowcy wykluczali istnienie życia w głębinach oceanu, gdzie panuje wysokie ciśnienie teoretycznie uniemożliwiające egzystencję żywych organizmów. Któż więc wie, jakie rewelacje przyniesie podróż wgłąb lodów Grenlandii?”.

Akcja pierwszej z komiksowych historii rozgrywa się w ostatnich dniach II wojny światowej. W „The Legacy of Hans Burkel” (Mike Sekowsky, Mike Peppe, Ben Oda) poznajemy załogę niemieckiego U-Boota o wdzięcznej nazwie Wolf i jej bezwzględnego dowódcę Horsta Bormana. Ów za nic ma międzynarodowe przepisy i traktaty –wróg pozostaje dlań wrogiem, nieważne czy to adwersarz w cywilu, czy w mundurze. Borman bierze jednostki pasażerskie i wojskowe za jedno – wszystko ku chwale Vaterlandu. Dlatego nie widzi niczego złego w rozmieszczeniu min głębinowych na neutralnych wodach. Cóż, warto zapamiętać ten moment, albowiem do rozrzuconych przez Wilka min niebawem – wraz z kapitanem Bormanem – wrócimy.
Kiedy U-Boot wpływa do niemieckiego portu w celu uzupełnienia zapasów i załogi, okazuje się, iż z jednym i drugim w Trzeciej Rzeszy nietęgo. Jest rok 1944, wojna nie idzie po myśli Führera i Herr admirał nie może spełnić prośby Bormana. No, może poza jednym wyjątkiem. Może oddać pod jego komendę niejakiego Hansa Burkela. Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, więc Borman bierze, co ma do zaoferowania admirał. Jak się prędko okazuje, Burkel to gamoń i pierdoła, który zwala na głowę kapitanowi i załodze stos kłopotów. Mało tego, ten marynarz to typowy Jonasz, który mimo tego, iż chęci ma dobre, to zawsze pakuje się w samo centrum wiru problemów.

Kiedy nieomal zagazowuje załogę, a wystrzelona przezeń torpeda miast trafić cel nagle zmienia kierunek i o mały włos omija Wilka, Borman postanawia przenieść Burkela do kambuza. Tam również daje niezły popis swoich „umiejętności” – choćby parząc swojego dowódcę gorącą zupą – na szczęście w nieco mniejszej skali. Kiedy pechowy marynarz zostaje odsunięty od odpowiedzialnych funkcji, Wilkowi udaje się wreszcie zatopić nieprzyjacielski tankowiec. Ocaleni rozbitkowie unoszą się na wodach oceanu, wzywając pomocy, ale Borman –jak przystało na wrednego faszystę – nie zamierza ich ratować.
Kiedy Wilk ma się zanurzyć, Burkel protestuje przeciwko takiemu pogwałceniu wszelkich praw i niehumanitarnemu potraktowaniu ocalałych. Pechowy marynarz wychodzi na zewnątrz wynurzonej łodzi i odmawia powrotu na pokład, dopóki kapitan nie wyda rozkazu ratowania rozbitków z tankowca. Dla Bormana tego już za wiele – dość już ma safanduły Burkela, jego jawnej niesubordynacji i pecha, który za nim się ciągnie. Rozkazuje pełne zanurzenie. Odgłos dobijającego się Hansa dobiega z zewnątrz jeszcze przez pewien czas, po czym cichnie.

Od tej pory jednak Bormana prześladuje widmo Burkela. Kiedy Wilk natrafia na wrogi niszczyciel, zdolność oceny sytuacji kapitana zostaje zaburzona, albowiem wyglądając przez peryskop widzi ducha Hansa i słyszy odgłos uderzania pięściami o kadłub okrętu. Wilk o mały włos unika zniszczenia torpedami. Jakkolwiek, klątwa Burkela wciąż wisi nad załogą i U-Bootem. Zwiastunem nadciągających niebezpieczeństw jest zawsze widmo i odgłosy uderzeń, których świadkiem jest kapitan Borman.
Po serii niefortunnych przypadków, Wilk znowu zawija do niemieckiego portu. Admirał przekazuje informację, iż sprawy mają się źle. Na tyle źle, iż Borman musi pomóc w ewakuacji ważnych oficjeli – bliskich współpracowników Führera – do Ameryki Południowej. Kiedy grupa wyższych oficerów okrętuje się na Wilku i łódź wyrusza w podróż, z zewnątrz dobiega odgłos uderzeń. Borman i załoga doskonale wiedzą, co oznacza ów zwiastun. Nadchodzące nieszczęście. I tak jest tym razem – Wilk wpływa prosto w miny rozmieszczone wcześniej na rozkaz kapitana. Po serii wybuchów okręt, ważni oficerowie – których próżno po wojnie szukano w Ameryce Południowej – Borman i załoga zmierzają na dno oceanu. Tak oto dopełniło się przekleństwo Hansa Burkela.

„Poor Little Sylvester” (Tom Gill, Ben Oda) opowiada historię osieroconego chłopca, który jest spadkobiercą ogromnego majątku. Oczywiście fortuna przejdzie w jego ręce dopiero kiedy osiągnie pełnoletność, a tymczasem jego formalnymi opiekunami są wuj Herman i ciocia Mala. Obojga nie można nawet posądzać o altruizm. Liczą jedynie na to, iż niebawem położą ręce na sporej sumce, a tymczasem czerpać będą profity, opiekując się małym Sylwestrem.
Sylwuś ma jednak pewne irytujące wujostwo hobby – kupuje ogromne ilości płatków śniadaniowych, tylko po to, aby zebrać wszelkie możliwe zabawki do nich dodawane. Półki w jego pokoju uginają się od figurek i modeli, podłoga w kuchni przykryta jest pustymi pudełkami, a ciocia Mala i wujek Herman nie mogą już patrzeć na płatki śniadaniowe, do których pochłaniania zmusza ich Sylwester. Niestety, muszą znosić tę fanaberię, albowiem zgodnie ze stosownym zapisem w testamencie ojca chłopca: „należy spełniać wszystkie zachcianki Sylwestra”.

Miarka się przebiera, kiedy Sylwek zwiedziony reklamą z udziałem jednego z jego ulubionych bohaterów telewizyjnych, kapitana Nemo (nie mylić z kapitanem Nemo z powieści Juliusza Verne’a – ten tutaj jest astronautą), za 1 dolara i 98 centów zamawia kosmiczny transmiter, umożliwiający wysłanie dowolnego przedmiotu w odległe obszary wszechświata. Rozczarowany faktem, że transmiter okazuje się tylko zabawką, Sylwek – który ma smykałkę do elektroniki – „naprawia” go tak, że wkrótce jest w stanie zaskoczyć wujostwo wyekspediowaniem lampki nocnej w… ktokolwiek wie dokąd?
Fakt pozostaje faktem – lampa zniknęła na oczach wujka i cioci. Ci lekko spanikowani stwierdzają, że żadna suma nie jest im w stanie wynagrodzić gehenny, jaką przechodzą z małym Sylwkiem, czartem wcielonym. Postanawiają go więc chyłkiem porzucić, zabierając ze sobą sporą ilość wartościowych dzieł sztuki, których pełno w posiadłości. Sylwester jednak podsłuchuje ich rozmowę i kiedy wytyka wprost swoim opiekunom, iż przejrzał ich plany, dochodzi do małej przepychanki. Niefortunnie ciocia Mala i wuj Herman stają na drodze promienia włączonego kosmicznego transportera i rozpływają się w powietrzu… a następnie pojawiają się na innej planecie. Kolejni opiekunowie Sylwestra, o których postarał się prawnik rodziny, wydają się na (swoje) szczęście całkiem miłymi ludźmi.

„The Shadow of Fate” (Mike Sekowsky, Mike Peppe, Ben Oda) to krótka historyjka eksploatująca jeden z najpopularniejszych i rozbudzających wyobraźnię motywów z amerykańskiego folkloru. Mowa tu o Mothmanie, Człowieku-Ćmie. Ciekawym znajduję fakt, że znalazł się on w komiksie z roku 1963, na kilka lat przed najsłynniejszym wydarzeniem z jego domniemanym udziałem, czyli zawaleniem się mostu Silver Bridge w Point Pleasant.
Tutaj również mamy do czynienia z zawaleniem się mostu – a konkretnie wiaduktu kolejowego – jakkolwiek tajemnicza sylwetka człowieka w rozwianej pelerynie, która zmusza zatrzymanie przecinającego mgły pociągu wiozącego nikogo innego, jak królową Wiktorię, okazuje się obrazem rzuconym przez ćmę, która przysiadła na reflektorze. Jakkolwiek pojawienie się jej cienia ratuje królową przed niechybną śmiercią, a pociąg przed katastrofą – a jako że w „The Twilight Zone” trudno brać cokolwiek za przypadkowe, można tę legendę włożyć pomiędzy inne związane z pojawianiem się zagadkowego Mothmana.

Zeszyt zamyka historia „The Fortune Hunters” (tu debiutujący na łamach „The Twilight Zone” rysownik Frank Thorne, który wsławił się rysunkami w komiksach o „Czerwonej Soni”, i liternik Ben Oda), w której dwóch rzezimieszków, naciągaczy i drobnych złodziejaszków, zajeżdża do rodzinnych stron jednego z nich, ściganego listem gończym Race’a Cory’ego. Wątpliwej sławy dżentelmeni odwiedzają podupadłą rezydencję Corych – z dziada pradziada bandytów i łachudrów – w której podobno znajduje się niemała fortunka ukryta przez jednego z antenatów Race’a.
Zaiste, nocą Race’a nawiedza duch jego pradziada, który wymownym gestem wskazuje róg kominka. Następnego dnia, po krótkich oględzinach, Anson i Cory odkrywają poluzowany kafel we wskazanym przez zjawę miejscu, a za nim kufer wypełniony konfederackimi banknotami. Mimo iż te okazują się fałszywe – dziad umieścił w szkatule również matryce do ich produkcji – Race wpada na pomysł upłynnienia banknotów. Kolekcjonerzy starzyzny są skłonni zapłacić sporą sumkę za takie rarytasy.
Przekręt jednak szybko zostaje przejrzany, kiedy jeden z kupców odkrywa fakt, iż otrzymał w zamówionej przesyłce kilka banknotów o tym samym numerze seryjnym. O całym procederze zawiadomił już FBI. Cory’emu i Ansonowi nie pozostaje nic innego, jak dać dyla. Przebierają się więc w ubrania farmerów, wynajmują bryczkę i oddalają się nieznanym kierunku.

Ich trasę ucieczki spowija gęsta mgła. Kiedy wilgotna zasłona ulega rozrzedzeniu, ich oczom ukazuje się oddział ludzi ubranych w mundury Konfederatów z okresu wojny secesyjnej. Po odkryciu w ich bagażu banknotów i nielegalnych matryc do ich produkcji, Anson i Race zostają zatrzymani, odtransportowani do obozu Konfederatów i postawieni przed sądem polowym. Do samego końca przekonani, że znaleźli się na planie filmowym lub stali się ofiarami jakiegoś skomplikowanego dowcipu, potulnie stają przed plutonem egzekucyjnym. Ich ciała zostają odnalezione w roku 1963, a obok nich spoczywają muszkiety z epoki sojny secesyjnej. Dodatkową konfuzję budzi u szeryfa fakt, że w ciałach znaleziono pociski z XIX wieku, nieużywane od wielu, wielu lat…
Jak widać – wyłączając opowieść o ćmie ratującej królową Wiktorię – wszystkie opowiadania cechuje przewrotny humor i wieńczy cyniczna końcówka, w którym wszystkim mniejszym (ciocia Mala, wujek Herman) i większym nikczemnikom (Race, Anson i oczywiście kapitan Borman) dostaje się to, co im się należy. Ogromnym plusem tego zbiorku jest też fakt, że po raz pierwszy, odkąd zgłębiam oryginalne komiksy „The Twilight Zone”, w trakcie ich lektury nie miałem przeświadczenia, że już to gdzieś czytałem lub widziałem – ślady zapożyczeń z serialu są naprawdę niemal niedostrzegalne, a fabuły potrafiły pozytywnie zaskoczyć. Do tej pory jest to najlepszy zeszyt, który – albowiem nie ma rzeczy idealnych – ma dla przeciwwagi najgorszą okładkę z wszystkich dotąd omawianych woluminów.
