
Tym, co wyróżnia „Execution” na tle obejrzanych dotychczas przeze mnie odcinków „The Twilight Zone”, jest spora doza brutalności, która w tym epizodzie wręcz wylewa się z ekranu. „Egzekucja” naprawdę zaskakuje ilością scen przemocy, mimo tego że kilka sekwencji i dialogów uznanych za wyjątkowo okrutne i wulgarne zostało usuniętych na stanowcze „życzenie” oficjeli sieci CBS.
Oczywiście piszę o przemocy i wulgarności w kontekście ówczesnej, niezwykle surowej i często wręcz pruderyjnej cenzury, jakiej poddawane były zwłaszcza produkcje telewizyjne. W „Execution”, ukazane w mniej lub bardziej subtelny sposób, zobaczymy wieszanie, duszenie, zabijanie niewinnych osób oraz demolowanie pomieszczeń i sprzętów, a z ust jednego z bohaterów padają bluźnierstwa, które mogły urazić uczucia religijne widzów (a trzeba dodać, że na przykład zwykłe pojawianie się w dialogu odniesień do piekła było uznawane za niebezpieczne zbliżanie się do dopuszczalnych granic tego, co wolno ekranowym bohaterom powiedzieć). Fabularnie, niestety, jest już odrobinę gorzej. Choć przyznać trzeba, że dość oryginalnie.

Opowieść zaczyna się w roku 1880. Joe Caswell (Albert Salmi), „typ spod ciemnej gwiazdy”, ma zostać powieszony za morderstwo. Caswell nie wykazuje skruchy i – delikatnie rzecz ujmując – każe wypchać się klesze, który przybył udzielić mu ostatniego namaszczenia. Bandyta nie żałuje niczego i do samego końca hardo złorzeczy swoim oprawcom. Następuje egzekucja i po chwili… Caswell znika, pozostawiając zebranych w osłupieniu wpatrujących się w dyndający powróz. Oprych budzi się na kozetce, a mężczyzna w białym kitlu, przedstawiający się jako profesor Manion (Russell Johnson) informuje Caswella, że ma szczęście bycia pierwszym w historii podróżnikiem w czasie.
Jest rok 1960, Manion wynalazł i właśnie wprowadził w fazę testów prototyp maszyny czasu. Teraz ma zamiar zbadać zdolność adaptacji jednostki z przeszłości w nowoczesnym środowisku i jednocześnie dowiedzieć się od Caswella możliwie najwięcej faktów o przeszłości. Jednak, kiedy zauważa pręgi na szyi chrononauty pojmuje, że popełnił wielki błąd. Informuje Caswella, że będzie zmuszony odesłać go tam, gdzie jego miejsce – dokładnie w ten sam moment w przeszłości, w którym wyrwał go z objęć śmierci. W trakcie gwałtownej kłótni bandyta zabija profesora, kradnąc przy tym rewolwer z jego szuflady. Wybiega na ulicę, ale nie jest w stanie zachowywać się racjonalnie.

Wszechobecny hałas i ilość fantastycznych rzeczy, które widzi, spycha go poza granice poczytalności. Caswell reaguje we właściwy sobie sposób – atakując i niszcząc (a nawet zabijając) wszystko, co stanie mu na drodze. Ostatecznie załamany wraca do laboratorium, gdzie natrafia na innego, tym razem współczesnego oprycha, który od dłuższego czasu przymierzał się do obrabowania profesora. Wywiązuje się krótka walka, w finale której Caswell ginie – aby sprawiedliwości stało się zadość – powieszony na sznurze od rolety. Drab z współczesności przeszukuje laboratorium i nieopatrznie uruchamia wehikuł, który przenosi go – ponownie, aby sprawiedliwości stało się zadość – dokładnie na stryczek czekający nań w roku 1880.
Fabuła, jak to bywa przypadku opowieści o podróżach w czasie, jest nieco zagmatwana i z pewnością oryginalna. Motyw potraktowano jednak nieco pretekstowo, a clou odcinka wydaje się być zagadnienie relatywizmu moralnego. Z perspektywy widza, ocenie podlega przede wszystkim zachowanie Joego Caswella. Próbuje on w pewnym momencie wytłumaczyć swoje postępowanie i przyznać trzeba, że wypada to dość wiarygodnie. Głównie dzięki świetnej kreacji Alberta Salmiego (co ciekawe, zagrał w zastępstwie – pierwotnie rolę bandyty grać miał, znany z ról westernowych, Neville Brand, który rozchorował się na dzień przed kręceniem odcinka). Bardzo ciekawą drogą interpretacji jest koncepcja, iż urągający wszystkim świętościom opryszek dostał to, na co zasłużył. Współczesna rzeczywistość, z całym tym hałasem i chaosem, przepełniona tworami, których działania Caswell nie pojmuje i których się boi, to tak naprawdę prawdziwe piekło, na jakie zapracował swoimi czynami.
Mimo, wszystkich „atrakcji” (pojedynki rewolwerowe, bitki, całkiem sprawna kaskaderka), dobrze odegranych ról i głębi, której nie można odcinkowi odmówić i która daje spore pole do przemyśleń, zabrakło mi w tym wszystkim jakiegoś nieuchwytnego czynnika, który sprawiłby, że „Execution” zapadłoby mi w pamięć na dłużej. Ot, sprawnie nakręcony, trzymający poziom, ale niewybijający się ponad przeciętność odcinek „The Twilight Zone”.
Data emisji odcinka: 1 kwietnia 1960
Gdzie obejrzeć: Amazon Prime Video
Ocena odcinka: 6/10