
Pierwsze kilka minut „A World of Difference” jest prawdopodobnie najbardziej zaskakującym początkiem z listy dotychczas przeze mnie obejrzanych epizodów „The Twilight Zone”. Byłem kompletnie nieprzygotowany i podobnie jak bohater, Arthur Curtis, takoż Gerry Reagan (w tej roli Howard Duff, prywatnie małżonek Idy Lupino, odtwórczyni głównej roli w „The Sixteen-Millimeter Shrine”) przeżyłem, może trochę mniejszy niż postać, szok.
Pana Curtisa, postawnego biznesmena, poznajemy w przededniu z dawna oczekiwanego urlopu, który zamierza spędzić wspólnie z małżonką i malutką córeczką. Wchodzi do swojego biura, żeby dopiąć ostatnie formalności przed zbliżającym się weekendem, zasiada w fotelu, sięga po słuchawkę telefonu, który okazuje się głuchy. I w tym momencie słyszy „Cięcie!”, zauważając jednocześnie liczną ekipę filmową znajdującą się w miejscu jednej ze ścian pomieszczenia. Okazuje się, że Arthur Curtis to tak naprawdę Gerry Reagan, aktor, alkoholik i bankrut. Problem w tym, że Arthur / Gerald jest święcie przekonany, że życie z planu filmu „The Private World of Arthur Curtis” jest jego prawdziwym życiem.
Problemem „A World of Difference” jest to, że po pierwszym szoku nie ma już wiele do zaoferowania. Arthur miota się po planie, starając udowodnić wszystkim, że nieprawda, on nie ma nic wspólnego z domniemanym Gerrym Reaganem, borykającym się z licznymi problemami – była żona „harpia” i masa długów to tylko czubek góry lodowej – hulaką i życiowym kaleką. Wszystkie kolejno podejmowane kroki – odwiedziny w domu, który okazuje się zamieszkiwać zupełnie inna rodzina, próba skontaktowania się z przełożonym z prawdziwego życia – utwierdzają otaczających go ludzi, że aktor przeżywa załamanie nerwowe. Sam Gerry nie przyjmuje tego do wiadomości. I od tego momentu, aż do fajnego – bo możliwego do interpretacji w dwójnasób – finału ogląda się to z pewnym znużeniem, a przy ekranie trzyma jedynie znakomita kreacja Howarda Duffa, która – jak stwierdziła później sama Ida Lupino – była najlepszą jego rolą w życiu.

Oczywiście, mimo mojego narzekania na środkową część seansu, „A World of Difference” jest pomysłowym i świetnie nakręconym epizodem. Wiadomo, scenariusze Richarda Mathesona to klasa sama w sobie. To chyba też jeden z nielicznych tworów z tamtej epoki, który niejako burzy „czwartą ścianę”, pozwalając widzowi zajrzeć za kulisy powstawania filmu (sporo ujęć kręcono właśnie na poza studyjnych terenach kompleksu M-G-M). Sam pomysł bohatera odkrywającego, że jest postacią w fikcyjnym dziele, był potem eksploatowany niejednokrotnie, nawet w samym „The Twilight Zone”. Oficjalnie do inspiracji pomysłem z „A World of Difference” przyznał się Stephen King, którego, między innymi, ten odcinek natchnął do napisania opowiadania „Umney’s Last Case” („Ostatnia sprawa Umneya”) ze zbioru „Nightmares and Dreamscapes” („Marzenia i koszmary”).
