
Z pewnością dobrze znacie już tę opowieść. Mała, zżyta społeczność, zamieszkująca jedno z uroczych amerykańskich przedmieść. Pewnego dnia, wskutek niewytłumaczalnego zjawiska – tutaj jest nim pojawienie się bolidu – cały dotychczasowy porządek zostaje zakłócony. Mieszkańcy ulicy Klonowej pozbawieni zostają energii elektrycznej. Przestają funkcjonować wszystkie urządzenia – radia, telefony, a nawet samochody. Mieszkańcy wylegają na ulicę i dyskutują o problemie, snując różne hipotezy. Teoria młodego miłośnika komiksów, Tommy’ego, początkowo lekceważona i wyśmiewana jako niepoważna, powoli zaczyna oddziaływać coraz bardziej na wyobraźnię członków społeczności.
Tommy twierdzi, że całe zamieszanie to z pewnością robota istot pozaziemskich, które nie dość, że „wyłączyły światło”, to jeszcze ukrywają się pośród nich, przybierając formę kogoś z mieszkańców, by obserwować ludzi i antagonizować ich. Wzajemna nieufność mieszkańców Maple Street zaczyna nabierać znamion zbiorowej paranoi – co chwilę kto inny typowany jest jako podejrzany z tego czy innego powodu. Spirala nieufności i podejrzliwości nakręca się do tego stopnia, że wcześniej przyjaźni i sympatyczni mieszkańcy przedmieścia zmieniają się w kipiącą zawiścią i żądną krwi „kozła ofiarnego” tłuszczę.

„The Monsters Are Due on Maple Street” to zgrabna i dobrze przemyślana parabola. W okresie, kiedy powstała ta historia, z pewnością nie wydawała się wcale tak „fantastyczna”. W latach 50. i na początku 60. ubiegłego stulecia mit „wroga zza płotu” dość mocno funkcjonował w świadomości społecznej mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Oczywiście ograniczony do 20 minut odcinek nie obył się bez brania kilku skrótów. Czas, w jakim następują wydarzenia – od sielanki do strzelania na oślep – wydaje się nieco krótki. Jakkolwiek, dzięki dobrze rozpisanym wątkom i doskonałym dialogom, trudno tu odnieść wrażenie odrealnienia całej sytuacji. Moim jedynym zarzutem jest to, że scena z „prawdziwymi” kosmitami – puentującymi ludzkie zachowanie w finale – wydaje się zaburzać klimat tej historii. Prawdziwymi „potworami z ulicy Klonowej” okazują się ludzie – interwencję obcej cywilizacji wypadałoby zostawić w sferze domysłów.
Spośród wielu osób, których źródła inspiracji można dopatrzyć się w tym właśnie konkretnym odcinku „The Twilight Zone”, warto wymienić Franka Darabonta, który przyznał się do wzorowania się na „The Monsters Are Due on Maple Street” w trakcie tworzenia „The Mist” i Stephena Kinga, który niejednokrotnie opierał swoje fabuły na podobnym punkcie wyjściowym. „Potwory z ulicy Klonowej” doczekały się również remake’u w jednosezonowej reaktywacji serialu, powstałej na przełomie lat 2002 i 2003. Nic dziwnego – to bardzo dobry, doskonale napisany i dający do myślenia odcinek „The Twilight Zone”.
