
Mimo, że źródłem inspiracji dla „Mirror Image” było przypadkowe spotkanie na lotnisku w Cleveland w stanie Ohio – Serling natknął się na mężczyznę, który posiadał identyczną walizkę i budową ciała przypominał jego samego – nie sposób nie odnieść wznoszącego się nad tą historią wrażenia wtórności. Zwłaszcza kiedy zestawi się niniejszy odcinek z genialnym epizodem „The Hitch-Hiker”. Niestety, mimo, iż wcielającej się w postać przerażonej Millicent Barnes, Verze Miles (Miss Kansas roku 1948) nie sposób odmówić wdzięku a jej gra wypada bardzo sugestywnie, to daleko jej do naturalnego powabu i bezpretensjonalnej interpretacji – niemal identycznej – roli, jaką uraczyła nas kilka epizodów wcześniej Inger Stevens (Ludzie ze „Strefy Mroku” – Inger Stevens).
Jakość gry aktorskiej nie stanowi jednak problemu w przypadku „Mirror Image” – gorzej, że historia, mimo ciekawego punktu wyjściowego, opiera się na podobnych, co „The Hitch-Hiker” założeniach. Mamy więc Millicent Barnes, samotną kobietę w podróży, która wskutek nadnaturalnych okoliczności powoli spychana jest ku krawędzi poczytalności. Napotykani ludzie traktują ją obcesowo i z dystansem, twierdząc, że nagabuje ich, pytając kilkukrotnie o te same sprawy, gdy ona sama przekonana jest, że rozmawia z nimi po raz pierwszy. Podobnie, jak Nan Adams w „Autostopowiczu”, panna Barnes przyznaje się publicznie, że widzi rzeczy, których nikt inny nie dostrzega. Również, jak to było w przypadku Nan, spotyka młodego mężczyznę, który oferuje jej pomoc, by w końcu zacząć wątpić w poczytalność Millicent i – w swoistym akcie zdrady – ją porzucić.

„Mirror Image” robi wiele rzeczy w niemal analogiczny, ale jednak niewłaściwy sposób. Sam fakt podobnej, o ile nie identycznej, fabuły nie stanowiłby dla mnie podstawy do aż tak negatywnej krytyki tego odcinka, gdyby do wtórnej osi fabularnej podejść w sposób trochę bardziej kreatywny. Poza tym „The Hitch-Hiker” wygrywał między innymi tym, że tajemnica była utrzymywana w sposób dostatecznie długi, by zaskoczyć widza w finale. A po ujawnieniu nadal dawała spore pole do interpretacji. Tymczasem główna bohaterka „Mirror Image” wpada na właściwe rozwiązanie zagadki mniej-więcej w połowie (zaś większość widowni winna domyślić się już po tytule) a cała reszta seansu – łącznie z puentą – koncentruje się na tym, by udowodnić widzowi i bohaterowi, który zwątpił w poczytalność kobiety, że panna Barnes miała rację.
„Mirror Image” ma obiecujący wstęp i dwie sceny, które są tu naprawdę świetnie rozegrane. Pierwsza, to moment, w którym Millicent widzi „drugą siebie” w odbiciu lustra, w poczekalni dworca, i dociera do niej z czym może mieć do czynienia. Druga, kiedy widzimy „złą” wersję kobiety – ach, szkoda, że tak mało było tego „sobowtóra”! – w oknie odjeżdżającego autobusu. Poza tym jest to jeden ze najsłabszych fabularnie epizodów pierwszego sezonu „The Twilight Zone”.
