Komiks „The Twilight Zone”, zeszyt 2 (02/1963)

THE TWILIGHT ZONE, ZESZYT 2 (02/1963)
THE TWILIGHT ZONE, ZESZYT 2 (02/1963)

Drugi zeszyt z serii „The Twilight Zone” ukazującej się w ramach imprintu The Gold Key wyszedł w lutym 1963 roku i zawierał trzy historie komiksowe, dwie jednostronicowe wkładki edukacyjne z serii „Keys of Knowledge” oraz artykuł dotyczący sensacyjnego odkrycia naukowego, do którego doszło w Południowej Afryce. Niekomiksowe dodatki zdominowała tym razem tematyka rzadkich i wyjątkowych stworzeń, zamieszkujących odizolowane od cywilizacji wyspy oraz głębiny oceanów. W gronie rysowników zaś doszło do małego przetasowania. Obok Bena Ody (liternik), który brał udział przy tworzeniu poprzedniego zeszytu, w numerze drugim podziwiać możemy pracę etatowego rysownika Dell Comics, Alberto Giolittiego, który w ramach The Gold Key współpracował głównie przy komiksowej adaptacji serii „Star Trek”. Zaś Mel Crowford, długoletni współpracownik Dell Comics, który dla wydawcy rysował głównie komiksy związane z marką Disneya, popełnił ilustrację do mrożącej krew w żyłach relacji z poszukiwania „Żywej skamieliny”, czyli coelacantha. Twórca lub twórcy scenariuszy – po raz kolejny – skromnie postanowili nie ujawniać swojej tożsamości.

Key of Knowledge - The Sea #8 - Island Life
Key of Knowledge – The Sea #8 – Island Life

Zeszyt otwiera historia „The Lost Colonie”, do której poznania zaprasza nas – zaskakująco podobny do siebie! – Rod Serling. Jej bohaterem jest pracownik linii telefonicznych, niejaki Charley Paine, który przemierza kanały pod nowojorskim śródmieściem w poszukiwaniu przyczyn usterki. Pojawiająca się nagle wezbrana fala wody zmusza go do ucieczki, w trakcie której natrafia na dziwnie staroświeckie drzwi. Charley bez wahania rzuca się w to boczne wyjście i tym sposobem ratuje się przed utonięciem. Zostaje jednak odcięty od świata i aby odnaleźć wyjście, musi ruszyć w głąb mrocznej jaskini. Po długiej wędrówce, kiedy zaczął tracić nadzieję na wydostanie się z tego posępnego miejsca, natrafia na niewielki otwór, który prowadzi go do dziwnej enklawy, w której czas zatrzymał się 300 lat wcześniej. Pod ziemią znajduje się bowiem miasteczko osadników z XVII wieku, którzy ukryli się tu ze strachu przed bezwzględnym dyrektorem generalnym Nowego Amsterdamu, Peterem Stuyvesantem.

"The Lost Colonie"
„The Lost Colonie”

Osadnicy biorą Paine’a za angielskiego szpiega i nie przyjmują do wiadomości, że Stuyvesant nie żyje od 300 lat, a obecnie jest rok 1962 a nie 1662, jak uważają. Twierdzą, że ukryli się w podziemnej osadzie raptem dwa lata temu. Jakby nie było, postanawiają uwięzić Charleya, który po pewnym czasie uwalnia się przy pomocy… latarki. Najpierw oślepia nią strażnika, a następnie ściągających go i strzelających doń z muszkietów mieszkańców miasteczka. Gdy wreszcie odnajduje w murze otwór, przez który dostał się do podziemnej osady i próbuje się przezeń przecisnąć, ścigający go ludzie chwytają go w ostatniej chwili i… w tym momencie nadchodzi pomoc z drugiej strony przejścia. Koledzy Charleya z 1962 roku wyciągają go nieprzytomnego. Kiedy zaglądają do otworu i oświetlają go latarkami, okazuje się, że znajdują się w nich jedynie szkielety odziane w XVII-wieczne łachmany.

"The Lost Colonie"
„The Lost Colonie”

Antraktem przed kolejną historią jest felieton o odnalezieniu coelacantha, którego dokonał nieświadomy wagi swojego odkrycia skromny rybak z Afryki Południowej. Historia, nosząca znamiona sensacji, mówiąca wprost o tym, że być może właśnie odnaleziono brakujące ogniowo ewolucji, dziś już nikogo nie zaskoczy. Ryby z rzędu celakantokształtnych są dziś powszechnie znane, choć spotkania z którymś z jego przedstawicieli należą raczej do rzadkości. Opisana w „The Living Fossil” i odnaleziona w 1953 roku ryba to prawdopodobnie dobrze dzisiaj znana biologom morskim, choć uznawana za wymarłą 60 milionów lat temu latimeria. W latach 60. ubiegłego wieku odkrycie ryby z kończynami przypominającymi nogi musiało wzbudzać jednak niemałą sensację.

"The Living Fossil"
„The Living Fossil”

W „The Twilight Zone” nie może zabraknąć opowieści o podróży w czasie i dlatego kolejna historia komiksowa nosząca tytuł „Journey into Jeopardy” należy właśnie do tej kategorii. Niejaki dziadunio Dunphy, pamiętający ponoć generała Custera – z którym, jak twierdzi, był w tak dobrej komitywie, iż ów podarował mu ongiś srebrny zegarek na dewizce – swoimi fantastycznymi gawędami rozpala wyobraźnię młodego Danny’ego Carlina. Rodzice Dana nic nie mogą poradzić, iż chłopak zamiast skupić się na odrabianiu lekcji, spędza dnie na słuchaniu fanaberii dziadunia. Historią, która najbardziej rozpala wyobraźnię Danny’ego, jest opowieść o starej jaskini, w której konkwistadorzy ukryli nieprzebraną ilość złota, a którą w okresie swej młodości Dunphy rzekomo odnalazł. Chłopak jest tak rozentuzjazmowany tymi historyjkami, że postanawia wyruszyć na poszukiwanie tajemniczej kopalni. Przygoda jednak kończy się tragicznie – Danny wraca poturbowany po upadku ze skarpy, a badający go lekarz stwierdza, że tylko natychmiastowa, kosztowna operacja może uratować jego życie.

"Journey into Jeopardy"
„Journey into Jeopardy”

Dziadunio Dunphy czyni sobie wyrzuty i stwierdza, iż gdyby mógł tylko cofnąć czas, zapobiegłby całemu wydarzeniu. W tym momencie zegarek, który otrzymał od Custera, zaczyna wibrować, staruszek robi się coraz bardziej przeźroczysty, aż w końcu znika na oczach rodziców Danny’ego. Kiedy pojawia się po chwili, ma niesamowitą historię do opowiedzenia. Otóż przeniósł się nie gdzie indziej, tylko do jaskini pełnej złota, o której tyle opowiadał. A na dowód tego pokazuje ogromne złote samorodki, którymi wypchał kieszenie. Dunphy nie zabrał jednak tyle złota ile chciał, bo krótko po jego pojawieniu się przybyli żądni jego skalpu Apacze. Dziadunio zamierza wykorzystać złoto, aby opłacić operację Danny’ego, ale okazuje się, że 500 dolarów, jakie uzyskał ze sprzedaży bryłek, to zaledwie połowa kosztów z nią związanych. Postanawia udać się ponownie w przeszłość i zabrać więcej złota.

Kiedy wraca do domu Carlinów, znowu myśli intensywnie o przeszłości, po czym znika. Całe wydarzenie obserwuje miejscowy oprych, Mike Durand, który podążał tropem Dunphyego od banku. Kiedy dziadunio – ponownie ścigany przez Apaczów, którym tym razem umknął wprost sprzed wystrzelonej weń strzały – wraca z kolejnymi bryłkami, Durand zmusza go do wyjawienia sekretu. Nie czekając na nic ani nie bacząc na ostrzeżenia przed Indianami, Mike sam cofa się w przeszłość, tylko po to, by wpaść w ręce Apaczów, którzy pomni tego iż pewien stary człowiek umknął im dwukrotnie, korzystając z magicznego amuletu, natychmiast pozbawiają Duranda zegarka. Opryszek zostaje uwięziony w przeszłości, a dziadunio i rodzice Danny’ego mają wreszcie dość pieniędzy na opłacenie operacji. Policja, nie mając twardych dowodów poza złotem, którego pochodzenia nikt nie jest w stanie racjonalnie wyjaśnić, ani żadnych świadków poza Carlinami i znanym z opowiadania bzdur Dunphym, pozostawia ich w spokoju – nie poświęcając przy tym większej uwagi faktowi tajemniczego zniknięcia Duranda.

"Journey into Jeopardy"
„Journey into Jeopardy”

Zeszyt zamyka historia pod tytułem „The Ray of Phobos”, początek której jest wielce obiecujący. Matt Wayne, który przemierza bezkresną pustynię w kostiumie astronauty, nie pamięta jak się na niej znalazł i gdzie właściwie znajduje się owo pustkowie. Nie wie również, dlaczego nosi ten dziwny uniform. Ślady stóp wiodą go do rakiety, na której znajduje informację, iż jest to pojazd należący do Stanów Zjednoczonych, wysłany w misję na Marsa. Misję o nazwie kodowej Trail Blazer. Pamięć Wayne’a stopniowo wraca i choć wciąż niewiele pamięta, utratę wspomnień przypisuje traumie po nieudanym lądowaniu na Marsie. Ma świadomość, że nie mógł pilotować pojazdu samodzielnie i rzeczywiście, wkrótce znajduje porzucone butle tlenowe swoich kompanów, Knighta, Borkina i Frazera. Obok nich znajdują się jednak ślady przypominające te pozostawiane przez olbrzymie goryle. Dalej zaś porzucone skafandry reszty członków załogi. Wayne stwierdza, że prawdopodobnie potworni mieszkańcy Marsa zamordowali jego kolegów i zdarli z nich odzienie.

"The Ray of Phobos"
„The Ray of Phobos”

Kiedy budzi się po utracie przytomności, spowodowanej niedostatkiem tlenu, wpatrują się w niego przypominające olbrzymie małpy postaci, noszące na głowach hełmy jego przyjaciół. Wayne próbuje uciekać, ale brak mu sił. Jeden z potworów przemawia jednak do niego i próbuje go uspokoić. Okazuje się, że monstra te to w rzeczy samej jego dziwnie odmienieni kompani. Czasu jest jednak coraz mniej – tlen w butli Wayne’a się skończył i Matt zaczyna się dusić. Knight – a raczej bestia znana wcześniej jako Knight – wciska mu w rękę czerwony kamień i nakazuje mu zaciśnięcie na nim dłoni, po czym wszyscy pomagają się dostać Wayne’owi na wzgórze, z którego widać wschodzący właśnie księżyc Marsa, Fobos. Blask księżyca opływający Matta przywraca mu witalność, ale jego ciało zmienia się podobnie jak ciała reszty członków załogi. Knight wyjaśnia, że naukowcy uważają, iż Fobos powstał przed wiekami i jest sztucznym wytworem zaawansowanej cywilizacji i to właśnie ukryta w nim energia pomagała jej przedstawicielom zaadaptować się do życia na Marsie.

Matt jednak nie jest w stanie przyjąć zmiany. Stwierdza, że wolałby umrzeć, niż żyć jako bestia, a myśl o tym, co się z nim stało, doprowadza go do obłędu, z którego wyrywa się… budząc się nagle w szpitalnym łóżku. Stojący przy łóżku wysokiej rangi żołnierze i lekarze informują go, że jeśli miał koszmar, to był on wynikiem odosobnienia w kapsule, która okrążyła orbitę ziemską 50 razy. Wizje, których doświadczył, to nic innego tylko projekcja jego ogarniętej histerią psychiki. Jakkolwiek zdał test pozytywnie i zakwalifikował się do właściwiej misji, którą jest… lot na Marsa. Jego przełożony informuje go, że jest gotów do przystąpienia do Operacji Trail Blazer i zaprasza do pokoju jego przyszłą załogę. Jak możemy się domyślać, są wśród nich podporucznik Knight, major Borkin i doktor Frazer, których kapitan Wayne zdaje się doskonale znać – choć wcześniej, rzecz jasna nie miał przyjemności. Cóż, nawet ten zbieg okoliczności złożony zostaje na karb koszmaru, do momentu gdy… Matt spod poduszki wydobywa tajemniczą czerwoną skałę.

"The Ray of Phobos"
„The Ray of Phobos”

Numer drugi przynosi historie nieco lepsze niż w zeszycie pierwszym, choć ich tajemniczy twórcy radośnie i bez cienia wstydu wykorzystują w nich motywy i wątki doskonale znane z – powiedzmy to sobie szczerze – dużo lepszych fabuł, które pamiętamy z odcinków serialu. Najbardziej oryginalna, choć niepomiernie absurdalna, jest historia o zaginionej kolonii, pozostałe dwie ochoczo, acz bez wdzięku, mieszają elementy, które widzieliśmy w telewizyjnym „The Twilight Zone” niejednokrotnie. Konglomeratem, w którym dopatrzyłem się – trudno tu mówić o plagiaryzmie, ale wtórność znów jest zbyt małym słowem, aby to opisać – pomysłów z aż trzech różnych epizodów „Strefy Mroku”, jest „The Ray of Phobos”, który zaczyna się dokładnie tak samo, jak rozpoczynający drugą serię „The Twilight Zone” odcinek „King Nine Will Not Return”, w którym ocalały kapitan bombowca B-25 budzi się z amnezją na środku Sahary, by stwierdzić, że załoga samolotu zniknęła w tajemniczych okolicznościach.

Tymczasem fabuła komiksu zahacza również o pilotażowy odcinek „Where is Everybody?” – wszystko, co przeżył Matt Wayne, okazuje się snem doświadczonym w trakcie eksperymentu, dokładnie tak jak w przypadku Mike’a Ferrisa, bohatera „Where is Everybody?” Następnie pojawiają się motywy z „And When the Sky Was Opened” i finał dosłownie cytujący zakończenie wspomnianego wyżej „King Nine Will Not Return”. Już niejednokrotnie beształem scenarzystów serialu, którzy kopiowali – świadomie czy nie – pomysły z wcześniejszych epizodów, ale to co się dzieje w komiksach przechodzi wszelkie pojęcie. Cóż, gotów jestem wybaczyć enigmatycznym twórcom historii komiksowych – takie być może było założenie tych opowieści. Dać spragnionym, młodym czytelnikom i widzom „The Twilight Zone” to samo, co otrzymywali na ekranie. Nastoletni odbiorca jest w stanie wybaczyć więcej i nie ukrywam, że gdybym był dzieciakiem tamtej epoki, z zapałem i ogromnymi emocjami przewracałbym karty tego i innych komiksów z „The Twilight Zone”. Siedzący we mnie stary pierdziel i widz XXI wieku czuje jednak pewien niesmak. Na plus: tym razem rysunkowy Rod Serling wyszedł wyjątkowo dobrze – wielkie brawa dla Alberto Giolittiego!

"The Lost Colonie"
„The Lost Colonie”
Komiks „The Twilight Zone”, zeszyt 2 (02/1963)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s