Serlingowi najwyraźniej spodobało się zaskakiwanie widza – a widzom spodobało się bycie zaskakiwanymi – w związku z czym fabułę kolejnego odcinka po THIRD FROM THE SUN postanowił całkowicie podporządkować podobnemu finałowemu twistowi. Pomysł – podczas wspólnego obiadu – podrzuciła Madeline Champion, żona jednego z przyjaciół Serlinga. Propozycja Pani Champion opierała się na prostym a jednocześnie przewrotnym koncepcie – co by było, gdyby wybierający się w przestrzeń kosmiczną astronauci rozbili się gdzieś w odludnym miejscu na kuli ziemskiej, myśląc, że znaleźli się na obcym ciele niebieskim? Punkt wyjściowy do fabuły tak bardzo spodobał się Serlingowi, że z miejsca wypisał czek dla pomysłowej gospodyni domowej. Podobno za 750 dolarów honorarium nabyła nową lodówkę. Efekt końcowy tej jednorazowej współpracy – „I Shot an Arrow into the Air” – okazał się jednak daleki od ideału.
Kompletne zawieszenie niewiary w trakcie seansu „I Shot an Arrow into the Air” jest rzeczą absolutnie niezbędną. Przychodzi to jednak z ogromnym trudem, bowiem skrypt w ani trochę nie sili się na uwiarygodnienie tego, co widzimy na ekranie. Ktoś może wysnuć tezę, że w tym odcinku nie chodzi o to, byśmy przejmowali się tym, że – na przykład – astronauci nie dysponowali żadnymi urządzeniami nawigacyjnymi, które pomogły by im określić ich położenie, ani o to, że na podstawie czasu spędzonego w przestrzeni powinni domyśleć się, że za daleko, to oni nie zalecieli. Można dodać, że nie w tym rzecz, że osią konfliktu w grupie jest problem wody, której – podobno – mają za mało, by przeżyć na tyle długo, by dotrwać ratunku a którą to wodę trwonią na lewo i prawo, bezmyślnie żłopiąc i rozlewając dookoła…

Luk scenariuszowych jest cała masa, ale obrońcy tego epizodu powiedzą – tu chodzi o sportretowanie zachowań ludzkich w krytycznej sytuacji. Ukazanie najgorszych instynktów, które ujawniają się, kiedy trzeba walczyć o przetrwanie. Niestety, nawet takie nastawienie do „I Shot an Arrow into the Air” nie pozwala zaakceptować tego, co dzieje się na ekranie. Bohaterowie zachowują się w sposób irracjonalny i pozbawiony logiki. Dowódca (w tej roli Edward Binns) wielokrotnie udowadnia, że brak mu kompetencji w kierowaniu grupą a antagonista i sprawca całego zamieszania Corey (tragiczny Dewey Martin z twarzą zastygłą w permanentnym szczękościsku) nie jest wcale zły, czy zdesperowany, ale beznadziejnie głupi.
Element „szokujący” w „I Shot an Arrow into the Air” jest tego samego kalibru, co w przypadku „Third from the Sun”, lecz – o ile tam impet wystrzelonego w finale „pocisku” ma ogromną siłę, głównie dzięki skrzętnie budowanemu napięciu – w tym odcinku „zaskakujące” zakończenie jest niczym miłosiernie wyciągnięty z rękawa as po ciągnącej się w nieskończoność, nudnej partii pokera. Podejrzewam, że z „I Shot an Arrow into the Air” po jakimś czasie dobrze będę wspominał świetnie brzmiący tytuł, surowe piękno (wykorzystanego po raz wtóry, od czasu „The Lonely„) Parku Krajobrazowego Death Valley i zakończenie, które – kurcze – naprawdę jest dobre.
