
„Third from the Sun”utrwalił się w pamięci widzów głównie z powodu przewrotnego zakończenia, które w okresie, kiedy odcinek był po raz pierwszy emitowany, zaprezentowało coś, z czym ludzie wcześniej nie mieli do czynienia – „twist”, podwaliny pod który skrzętnie budowano na przestrzeni całego epizodu. Dzisiaj, gdy żyjemy w epoce, kiedy trudno czymś zaskoczyć zmanierowaną widownię, sam finał może nie robić już tak wielkiego wrażenia. Dla mnie epizod stoi jednak czymś innym – pełną napięcia atmosferą, poczuciem ciągłego zagrożenia bohaterów i nieuchronności tego, co ma nastąpić.
Główny bohater, William Sturka (Fritz Weaver) pracuje dla Rządu. Poznajemy go w dniu, kiedy, jako jeden z nielicznych, dowiaduje się, że nazajutrz nastąpi apokalipsa. Atak nuklearny, który wymaże z powierzchni planety większość ludności. Sturka ani myśli siedzieć bezczynnie i wraz z przyjacielem i bliskimi ma zamiar przejąć statek kosmiczny, by uciec przed zagładą. Jest świadom tego, że Rząd prowadzi nieustanną inwigilację a jego samego prześladuje wyjątkowo oślizgły typ, niejaki Pan Carling (Edward Andrews).
Carling doskonale wie, co planuje Sturka, ale prowadzi dziwną grę z „konspiratorami”, najwyraźniej czerpiąc przyjemność z ich strachu. Do lęku przed nieuniknioną zagładą dochodzi presja, wynikającą z możliwości zniweczenia całego przedsięwzięcia. Ostatecznie jednak udaje się im – po krótkiej potyczce – przejąć statek kosmiczny („grał” go rekwizyt wypożyczony z planu kultowej „Zakazanej Planety”). Rodzina i przyjaciele Sturki ruszają ku niedawno odkrytej planecie, której mieszkańcy nie różnią się od tych z tej, którą uciekinierzy pozostawili za sobą. Pełni nadziei zmierzają ku „trzeciej planecie od Słońca”.

Odcinek słusznie uznawany za jeden z najlepszych w historii serii. Napięcie towarzyszące przygotowaniom do ucieczki – które osiąga apogeum w momencie, kiedy na kilka godzin przed odlotem dom Sturków nachodzi Carling – sprawia, że epizod ogląda się dosłownie „z krawędzi fotela”. Wspomniana scena została znakomicie rozpisana i zagrana, zwłaszcza dwuznaczne uwagi Carlinga, które mentalnie torturują „konspiratorów”. Końcowy twist jest w stosunku do tego tylko małą wisienką na torcie.
Trzeba dodać, że bardzo starano się, aby świat, z którego pochodzą bohaterowie był jednocześnie na tyle znajomy, by widz nie odgadł puenty zbyt wcześnie, a jednocześnie – poprzez użycie nietypowych kątów ustawienia kamery, czy wyglądających „obco” rekwizytów (rzeźb, sprzętu domowego) – by wyglądał na tyle inaczej, by uwiarygodnić inną – od ziemskiej – rzeczywistość.
Stephen King uznaje ten epizod „Strefy zmierzchu” za jeden ze swoich ulubionych. W „Danse Macabre” pisał o nim „Puenta (gdy) grupa bohaterów ucieka nie z Ziemi, ale na Ziemię – została od tego czasu kompletnie wyeksploatowana (szczególnie wyraźnie widoczne jest to w kosmicznej bzdurze Battlestar Galactica), lecz większość widzów do dziś dnia pamięta wstrząsające wrażenie, jakie zrobiło na nich to zakończenie. Był to odcinek, od którego począwszy wielu przypadkowych widzów stało się fanatycznymi miłośnikami serialu. Oto bowiem nagle zetknęli się z czymś całkowicie nowym i odmiennym.”
Odcinek ociera się o perfekcję. Ma kilka drobniejszych mankamentów – jak choćby scena „akcji” w finale (której choreografia wypadła nieco komicznie) czy wygląd wnętrza statku kosmicznego (choć to rodzaj „kiczu”, który jest dość charakterystyczny dla epoki) – ale całościowo zdecydowanie jest to rzecz, którą spokojnie można wpisać do kanonu kina science-fiction.

Ocena odcinka 9/10
Przyznaje że dobry odcinek, trzymał mnie w napięciu i dlatego 7/10. A końcowy twist to prawda że nie robi już takiego wrażenia jak za premiery musiał robić. Jedynie co przeszkadzało mi trochę to scena akcji w finale, rzeczywiście zabawnie wyszła.
PolubieniePolubienie