
Jako że dawanie prezentów jest jednym z nieodłącznych zwyczajów związanych ze świętami Bożego Narodzenia, wyemitowany 25 grudnia 1959 roku odcinek „What You Need” opowiada historię ulicznego sprzedawcy, który obdarowuje ludzi nietypowymi podarunkami. Z niezwykłym talentem, dającym możliwość spoglądania w przyszłość, pan Pedott (Ernest Truex) – sam żyjąc skromnie – pomaga ludziom w mniejszych lub większych bolączkach życia. Pedott daje jednak nie to, czego sobie życzą, ale czego naprawdę potrzebują. I chociaż czasami wydaje się, że podarowany przedmiot to z pozoru niepotrzebny rupieć, szybko okazuje się, że sprzedawca nigdy się nie myli. Nawet niepozorny śmieć może przechylić szalę pomiędzy życiem i śmiercią na korzyść obdarowanego.

Pewnego wieczoru trafia w barze na Freda Renarda (Steve Cochran), człowieka przegranego życiowo (który według jednej z wczesnych wersji scenariusza „stracił pracę jedenaście razy w minionym roku i trzy dziewczyny w zeszłym miesiącu”), pozbawionego skrupułów i zdeprawowanego, który chce wykorzystać talent Pedotta w celu poprawy swojej sytuacji materialnej. Mimo że sprzedawca – wyraźnie przestraszony – ratuje mu życie, a później pomaga wygrać niemałą sumkę na wyścigach koni, Renard żąda wciąż więcej i więcej, nachodząc Pedotta w jego domu i grożąc mu. Ostatecznie staruszek łamie zasady i prezent, który daje Renardowi, jest podarunkiem, którego potrzebuje Pedott, by raz na zawsze uwolnić się od dręczyciela.
Bardzo sympatyczny, choć daleki od epatowania „świątecznym” ciepłem odcinek. Finał – kiedy przyparty do muru Pedott wykazuje się przebiegłością i w pewien sposób zrywa z wizerunkiem „dobrodusznego dziadunia” (chociaż jego czyn jest w pełni usprawiedliwiony) – jest zakończeniem pełnym gorzkiej ironii. Dobry człowiek, który do tej pory wykorzystywał swój talent, by pomagać ludziom, popchnięty zostaje do, można śmiało tak to nazwać, zabójstwa. Przykra konkluzja.
Mimo znakomitego popisu aktorskiego duetu Cochran – Truex, pozytywny odbiór odcinka psują dwa detale. Pierwszym jest sekwencja w windzie, kiedy szalik Renarda zostaje przytrzaśnięty przez zatrzaskujące się drzwi. Wówczas to „ratują” mu życie podarowane przez Pedotta nożyczki. Sęk w tym, że w scenach tych ewidentnie widać, że bohater mógł bez problemu zdjąć szalik. Cały motyw z nożyczkami wypadł przez to strasznie pretekstowo. Drugi zgrzyt wynika z ograniczeń technicznych epoki, w której odcinek był kręcony. Sposób przedstawienia wypadku samochodowego w końcówce epizodu wypadł po prostu komicznie.
Odcinek trzyma poziom pod względem kreacji aktorskich, zarówno pierwszo\- i drugoplanowych. Wzrok przyciąga urocza Arline Martel, a William Edmonson znakomicie wypada w roli złośliwego, cynicznego barmana. Moja ulubiona scena, kiedy Pedott wraca do mieszkania i zastaje w nim czekającego nań Renarda, wydaje się bardzo zręcznym nawiązaniem do odcinka „One for the Angels”.Poza tym jednak scenariusz ma kilka drobnych i jedną większą – wspomnianą wcześniej scenę z szalikiem – nielogiczność. W związku z tym trudno mi zaliczyć ten epizod w poczet moich ulubionych odcinków „The Twilight Zone”.
